Niniejszym oświadczam, że nie mam już tożsamości żadnej poza wewnętrzną.
Dnia przedwczorajszego zostało na mojej osobie popełnione zuchwałe przestępstwo w postaci kradzieży portfela, Też Coś.
Tym sposobem, oprócz braku dowodów na to, że ja to ja, moje szanse zdobycia koszyka piknikowego z klubu konesera Almy spadły do zera. Nie pamiętam też jak się nazywa moja dentystka, muszę od nowa zbierać pieczątki na darmowe pranie i na prezent-niespodziankę od fryzjera, nie pójdę też już nigdy na pilates (chyba, że sobie wykupię nową kartę, ale trwajmy w dramatyzmie ;)). Pozbawiono mnie także suszonych stokrotek od Własnej Matki i suszonej orchidei od Własnego Popka, jak i zdjęcia Własnego Narzeczonego. Granda.
Ale, ale.
Ktokolwiek to zrobił nie może od dziś (czy tam od przedwczoraj) spać spokojnie, albowiem sprawy tej samej sobie nie pozostawiłam, a oddałam ją w ręcę najwyższej klasy fachowców. Teraz, jak mniemam, kwiat krakowskiej policji czyni obławę na ulicach miasta. Myślę, że jak cię, przestępco, znajdą, to cię zabiją na śmierć, tak będzie. Więc Drżyj.
A ja tymczasem wiodę egzystencję poza nawiasem społeczeństwa i nawet gugel nie wie kim jestem, ojej, ojej.
PS. Za to mam nowy portfel, urody nieprzeciętnej oraz nowe buty, zakupione przed haniebnym czynem nieznanego sprawcy tego, a buty owe są przepiękne. I niech się tylko spróbują rozlecieć :P
niedziela, 8 lutego 2009
środa, 4 lutego 2009
koty w workach, a nie w butach
Pamiętam, że były w moim życiu takie dziwne, szczęśliwe dni, kiedy jedna para butów starczała mi na więcej niż dwa lata. Nie poprzestawałam wtedy oczywiście na jednej parze, o nie. Miałam różnorodne, piękne szpilki, kozaczki, balerinki, sandałki i inne cuda sztuki obuwniczej, kupowane niedrogo i starzejące się z godnością. Te czasy wspominam z nostalgią, podobną, jak sądzę, do tej, którą przeżywają ludzie starsi mówiąc: Dziś już takich patelni nie robią. Czy coś w tym stylu.
Wspominam te czasy także jako czasy nad wyraz odległe. Dzisiejszy świat jest inny i wrogi wygodzie i elegancji moich stóp. Dość wspomnieć, że z kupionych w ciągu ostatnich trzech lat butów, rekord używalności osiągnęły oficerki, które dziś właśnie zmuszona jestem pochować. Miałam je pół roku....
Ja nie wiem, może ja koślawieje na starość. Może dopadają mnie jakieś tajemnicze mikro-dyskinezy i nie umiem chodzić. Tak czy siak, fakt pozostaje faktem, że moje buty w jednym kawałku wytrzymują średnio 3 miesiące, następnie zaś dopada je spektakularny rozkład rodem z holiłudu (tu należy sobie przypomnieć choćby co stało się z nazistami w ' Poszukiwaniu zaginionej arki').
Na szpilkach nie chodzę już wcale, mija się to z celem, jeśli po jednym spacerze krakowskim rynkiem, albo dwóch kazimierskimi uliczkami obcasy wyglądają, jakby jakiś olbrzym potraktował je jako wykałaczkę i z uporem grzebał nią sobie między zębami. przy czym naprawdę nie ma znaczenia, czy wydałam na te buty 50 czy 200 zł. No może poza tym, że po wydanych 200 trafia mnie większy szlag. Z innym obuwiem sprawa wygląda trochę tylko mniej dramatycznie. Jedyne, którym bruki i moje krzywe nogi wydają się nie robić krzywdy to glany, których szczerze nie cierpię.
Zasadniczo więc, świat jest zły i chujowy, a ja skazana jestem albo na chodzenie w obuwiu pancernym albo na wyłudzenie jakichś abonamentów do szewców/sklepów obuwniczych. Może jacyś producenci spróbowaliby wprowadzić coś na kształt butowych biletów miesięcznych? Byłoby jak znalazł. Mogę też wyjść za mąż za szewca. Albo sama się w tym kierunku wykształcić i odprawiać pełen punkrock i DIY.
Wkurwionam, że hej.
Wspominam te czasy także jako czasy nad wyraz odległe. Dzisiejszy świat jest inny i wrogi wygodzie i elegancji moich stóp. Dość wspomnieć, że z kupionych w ciągu ostatnich trzech lat butów, rekord używalności osiągnęły oficerki, które dziś właśnie zmuszona jestem pochować. Miałam je pół roku....
Ja nie wiem, może ja koślawieje na starość. Może dopadają mnie jakieś tajemnicze mikro-dyskinezy i nie umiem chodzić. Tak czy siak, fakt pozostaje faktem, że moje buty w jednym kawałku wytrzymują średnio 3 miesiące, następnie zaś dopada je spektakularny rozkład rodem z holiłudu (tu należy sobie przypomnieć choćby co stało się z nazistami w ' Poszukiwaniu zaginionej arki').
Na szpilkach nie chodzę już wcale, mija się to z celem, jeśli po jednym spacerze krakowskim rynkiem, albo dwóch kazimierskimi uliczkami obcasy wyglądają, jakby jakiś olbrzym potraktował je jako wykałaczkę i z uporem grzebał nią sobie między zębami. przy czym naprawdę nie ma znaczenia, czy wydałam na te buty 50 czy 200 zł. No może poza tym, że po wydanych 200 trafia mnie większy szlag. Z innym obuwiem sprawa wygląda trochę tylko mniej dramatycznie. Jedyne, którym bruki i moje krzywe nogi wydają się nie robić krzywdy to glany, których szczerze nie cierpię.
Zasadniczo więc, świat jest zły i chujowy, a ja skazana jestem albo na chodzenie w obuwiu pancernym albo na wyłudzenie jakichś abonamentów do szewców/sklepów obuwniczych. Może jacyś producenci spróbowaliby wprowadzić coś na kształt butowych biletów miesięcznych? Byłoby jak znalazł. Mogę też wyjść za mąż za szewca. Albo sama się w tym kierunku wykształcić i odprawiać pełen punkrock i DIY.
Wkurwionam, że hej.
poniedziałek, 2 lutego 2009
Dobre złego początki
Blog wykonany, oryginalny i niebanalny tytuł pierwszej notki też już jest.
Myślę więc, że może warto byłoby odpowiedzieć sobie na pytanie, które aż ciśnie się na usta: Dlaczego? ;)
Więc zasadniczo przyczyn jest kilka i wymienię je teraz, w kolejności nie-alfabetycznej, a co.
1. Bo tak sobie pomyślałam, że bardzo bym chciała.
2. Bo blogi ostatnimi czasy przestały mi się kojarzyć z bełkotem rozhisteryzowanych nastolatek, a zaczęły ze swego rodzaju fajną, dokawową poranną rozrywką.
3. Bo mam potrzebę wielką i przemożną mamlania o tym i o owym i pomyślałam sobie, że zamiast (oprócz? ;)) mamlania znajomym, pomamlam tu i będę sobie wyobrażać, że ktoś to czyta, kiwa głową i mówi: Ha. W tym miejscu chciałabym jednak zaznaczyć, że ja nie planuję pisać Życiowych Mądrości i Wskazówek Egzystencjalnych spod znaku Paulo Coelho ;) Nie umiem, nie lubię, więc można odetchnąć z ulgą ;) (ewentualnie odejść ze smutkiem i rozczarowaniem, jak kto woli w sumie)
Myślę, że może to wystarczyć za wytłumaczenie. Chciałabym jeszcze zawczasu uderzyć się w pierś, gdyż ponieważ doprawdy nie wiem jak dalece żenujący będzie poziom literacki tego bloga. Będę się starała nie przekraczać granicy przyzwoitości, ale kto to wie?
Nic to- rzekł Pan Michał i popatrzył w dal, ku stepom.
Kończymy na dziś i zobaczymy co będzie ;)
Myślę więc, że może warto byłoby odpowiedzieć sobie na pytanie, które aż ciśnie się na usta: Dlaczego? ;)
Więc zasadniczo przyczyn jest kilka i wymienię je teraz, w kolejności nie-alfabetycznej, a co.
1. Bo tak sobie pomyślałam, że bardzo bym chciała.
2. Bo blogi ostatnimi czasy przestały mi się kojarzyć z bełkotem rozhisteryzowanych nastolatek, a zaczęły ze swego rodzaju fajną, dokawową poranną rozrywką.
3. Bo mam potrzebę wielką i przemożną mamlania o tym i o owym i pomyślałam sobie, że zamiast (oprócz? ;)) mamlania znajomym, pomamlam tu i będę sobie wyobrażać, że ktoś to czyta, kiwa głową i mówi: Ha. W tym miejscu chciałabym jednak zaznaczyć, że ja nie planuję pisać Życiowych Mądrości i Wskazówek Egzystencjalnych spod znaku Paulo Coelho ;) Nie umiem, nie lubię, więc można odetchnąć z ulgą ;) (ewentualnie odejść ze smutkiem i rozczarowaniem, jak kto woli w sumie)
Myślę, że może to wystarczyć za wytłumaczenie. Chciałabym jeszcze zawczasu uderzyć się w pierś, gdyż ponieważ doprawdy nie wiem jak dalece żenujący będzie poziom literacki tego bloga. Będę się starała nie przekraczać granicy przyzwoitości, ale kto to wie?
Nic to- rzekł Pan Michał i popatrzył w dal, ku stepom.
Kończymy na dziś i zobaczymy co będzie ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)